Bonjour!

Znak i ja blog Ja winiarka
Szampania mnie oczarowała. U nas jeszcze zimno. Tam - drobne, zwiastujące wiosnę kwiatki i cieplejszy, łagodny wiatr. I te szampańskie winnice, rozciągające się po horyzont….. Po drodze, rzecz jasna, zatrzymaliśmy się, by zobaczyć prowadzenie i cięcie winorośli….. Te utrzymywane dużo niżej, bardzo mocno przycięte.

Umówieni w pierwszej winnicy czekaliśmy na szefa. Kiedy nadjechał, wraz z uściskiem dłoni padło moje Bonjour, ale nie tylko. Płynę dalej francuskim, którego…. nie znam. Jak to możliwe? Hmm. Francuskie „r” jest stworzone dla mnie. Wiem, to bezczelność. Ale…uwielbiam ten akcent, kocham ten język miłością zupełnie inną niż melodyjny język włoski. A kilkunastu zdań (ze zrozumieniem, jak się okazało) nauczyłam się podczas długiej podróży.

Kiedy po 5 minutach przeszłam dość płynnie na angielski, zdezorientowany szef winnicy zapytał: to ty nie mówisz po francusku??? I była to totalnie jawna dezaprobata. Po czym i szacunek i rozmowa się skończyły 😊.

Winiarze z drugiej odwiedzonej przez nas winnicy to marzenie enoturystów. Już po minucie piliśmy doskonałego szampana spacerując po piwnicach kilkupokoleniowych winiarzy. Rozmowy nie miały końca. Winiarka opowiadała o technikach produkcji, szczepach, tradycjach rodzinnych, butelkowaniu, etykietach, pasji, regionie i całej „tej” Szampanii……. 

Czas na stolicę Szampanii. Epernay nie można odmówić uroku. Ulica z domami szampańskimi, najbogatsza rue świata, gdzie degustacja bąbelków o 11 - stej rano chyba nikogo nie dziwi….

Wszystko, całe miasto, oznaczenia, podporządkowane są winiarstwu. Tu nawet nie ma francuskiego odpowiednika „żabki”, sklepu z ciuchami…… jak nie domy szampańskie, wine bary to butelki. Kieliszki. Na końcu ulicy znaleźliśmy kawiarnię z kroasantami. Merci!

Ładne to.

Po drodze do Polski Patryk umyślił sobie, żeby kupić prasę tj. prasoir….starą….taką do złożenia w winnicy, by podziwiać historię winiarstwa, szampańskiego rzecz jasna….

Nie mogliśmy trafić do nadawcy ogłoszenia, adres był jakiś mało dokładny. W efekcie?…mój angielski nie zadziałał, zadziałały natomiast dłonie i kartka i słowa klucze! I wiecie co? To trzeba umieć! Ja niepotrzebnie komplikuję, tłumaczę….. powodując od razu: madameeeeeee, noooo, nooo… ☹

Nagle wkracza Patryk, pokazuje coś w telefonie, mówi dwa słowa klucze: anonse i telefone chyba. Po czym przed sekundą poznany pan dzwoni pod wskazany przez niego numer, dogaduje się i oto cała ekipa eskortuje (dosłownie) nas do gościa z ogłoszenia, który oferuje prasę do sprzedaży.

I tu dopiero zaczyna się zabawa….pan nic nie rozumie. Jego syn, który remontuje coś na górze domu, również.

I znów działają i dłonie i telefon i słowa klucze. Anosne, prasoir….nigdy nie widziałam tak zdziwionego człowieka, gdy zrozumiał w końcu, że tę prasę (te różne części raczej) chcemy kupić i zabrać do Polski. Zdziwienie to mało. Jego syn….  zanosił sod śmiechu….

Części od sławetnej prasoir były chyba w całym gospodarstwie……koło napędowe na przykład w kurniku….i służyło jako grzęda… czy muszę mówić jak wyglądało i czym było pokryte? Nieeee.

I My i Francuz zrobiliśmy deale życia. My mamy piękną prasę z tabliczką znamionową, którą chłopaki złożyli skrupulatnie (i szczerze? wygląda pięknie ) i Francuz, który miał kasę w kieszeni.

O rewuar! Wracamy.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *